Dziś i wczoraj... Byłem poza światem. Miejsce, gdzie zasięg GSM można było złapać w jednym miejscu, na górce, podskakując. To skłoniło mnie, aby wyłączyć tel i położyć na półkę. Niech się dzieje co chce, najważniejsi dla mnie ludzie w większości byli obok. I nawet przekornie nawet mi tego nie brakowało. Inaczej jest, gdy np zapomnę telefonu idąc do pracy. Dziwnie jakoś. A tu nie wywarło na mnie zbyt dużego wrażenia to, że wiadomości dochodziły z opóźnieniem.
A co było ciekawe... Że kilka osób zebrało się, żeby bezinteresownie pomóc koleżance. Sprzątaliśmy spore gospodarstwo agroturystyczne. Grzebaliśmy się w pajęczynach, czymś innym równie paskudnym, ale każdy CHCIAŁ to dla niej zrobić. I to jest fajne, to poczucie jakiejś naturalnej jedności. No może nie było to jakieś wielkie poświęcenie, ale chyba wiesz, co mam na myśli. Że czasem dobrze jest poczuć, że można coś zrobić dla kogoś nie oczekując niczego w zamian. I ciekawe jest też to, że nawet przy tej pracy wypoczęliśmy. Sporo czasu spędzonego w fajnej atmosferze, z bliskimi ludźmi, na świeżym wiejskim powietrzu.
W nocy... pogadałem parę godzin z przyjacielem. Dzięki, M., za te słowa... i sorry, że czasem nie kontaktowałem na tyle, ile powinienem - troche promili i mocne znużenie przytłumiały mi zmysły. Ale najważniejsze pamiętam. Ta rozmowa na coś mi zwróciła uwagę. Nie wszyscy to widzą, ale przez większość czasu jestem smutny. Obojętny. Nawet nie próbuję zrzucić z siebie tych warstw trosk, które mnie przysypały. Znasz kawał o Jasiu?
-Mamo, mamo, dostałem dwie piątki w szkole! -Co się cieszysz, i tak masz raka.
Czarny humor... Ale what's the point? Ze mną jest podobnie. Jak się czasem zapomnę, uśmiechnę, wyluzuję... ten "rak" wewnątrz mojego umysłu i tak o sobie przypomni. Powie mi: i tak przegrałeś, nie masz celu. Nawet jak go sobie wyznaczysz, nie osiągniesz go.
I wiem, że żeby jakoś wyjść na prostą, muszę zacząć od tego raka. Nauczyć się o nim zapominać na dłużej, niż kilka chwil. A potem go wyrwać, chwasta.
Słowa o tym nie padły w rozmowie, uświadomiłem to sobie później, jakby moje myśli szły swoimi torami, pamiętając wydarzenia sprzed paru godzin. Niech krążą dalej, niech wypatrują celu i rzucą się na niego tak, żeby rak nie zdążył.
A co było ciekawe... Że kilka osób zebrało się, żeby bezinteresownie pomóc koleżance. Sprzątaliśmy spore gospodarstwo agroturystyczne. Grzebaliśmy się w pajęczynach, czymś innym równie paskudnym, ale każdy CHCIAŁ to dla niej zrobić. I to jest fajne, to poczucie jakiejś naturalnej jedności. No może nie było to jakieś wielkie poświęcenie, ale chyba wiesz, co mam na myśli. Że czasem dobrze jest poczuć, że można coś zrobić dla kogoś nie oczekując niczego w zamian. I ciekawe jest też to, że nawet przy tej pracy wypoczęliśmy. Sporo czasu spędzonego w fajnej atmosferze, z bliskimi ludźmi, na świeżym wiejskim powietrzu.
W nocy... pogadałem parę godzin z przyjacielem. Dzięki, M., za te słowa... i sorry, że czasem nie kontaktowałem na tyle, ile powinienem - troche promili i mocne znużenie przytłumiały mi zmysły. Ale najważniejsze pamiętam. Ta rozmowa na coś mi zwróciła uwagę. Nie wszyscy to widzą, ale przez większość czasu jestem smutny. Obojętny. Nawet nie próbuję zrzucić z siebie tych warstw trosk, które mnie przysypały. Znasz kawał o Jasiu?
-Mamo, mamo, dostałem dwie piątki w szkole! -Co się cieszysz, i tak masz raka.
Czarny humor... Ale what's the point? Ze mną jest podobnie. Jak się czasem zapomnę, uśmiechnę, wyluzuję... ten "rak" wewnątrz mojego umysłu i tak o sobie przypomni. Powie mi: i tak przegrałeś, nie masz celu. Nawet jak go sobie wyznaczysz, nie osiągniesz go.
I wiem, że żeby jakoś wyjść na prostą, muszę zacząć od tego raka. Nauczyć się o nim zapominać na dłużej, niż kilka chwil. A potem go wyrwać, chwasta.
Słowa o tym nie padły w rozmowie, uświadomiłem to sobie później, jakby moje myśli szły swoimi torami, pamiętając wydarzenia sprzed paru godzin. Niech krążą dalej, niech wypatrują celu i rzucą się na niego tak, żeby rak nie zdążył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz