Kolejny dzień. Kurde prawie do 16 nie mogłem nic przełknąć... Przedpołudnie minęło na zasadzie robienia czegokolwiek, żeby nie myśleć. Potem rak uderzył. Wylewał się z myśli do krwiobiegu i kąsał. Gdy wracałem z miasta do domu, cały świat wirował. I nie za sprawą kolejnego "blackdevila". On miał mnie trochę wyciszyć. Usiadłem na trawie i patrzyłem na przechodzących ludzi. Ciekawe, ile z nich jest szczęśliwych, a ile ma głębokie troski? Przechodziło sporo osób, przekrój społeczny - no może oprócz żulerni i dresów. Pewnie nastroje mieli też różne. Tak bardzo nie chciałem być wtedy sam...
W ramach walki z rakiem postanowiłem pojeździć na rowerze. Wybrałem się nad zalew. Gdy dojechałem, impuls podpowiedział mi, stary, jedź dookoła zalewu. Kiedy ostatnio to zrobiłeś? Ile lat minęło? No to pojechałem. Pogoda sprzyjała, choć straszyło lekkim deszczem. I niespodzianka. Zrobili kolejny kawałek ścieżki rowerowej, chyba ze 2 km zaczynający się zaraz za Mariną w kierunku Zemborzyc. To chyba dobrze, ale ja pamiętałem ten odcinek jako jazdę wąską dziką ścieżką nad samym brzegiem bajora. Hm...
Z trasy zadzwoniłem do koleżanki. Pora odwiedzić starych znajomych, dawno u niech nie byłem. A i pora roku sprzyja, miło będzie posiedzieć w ogrodzie.
Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał smutnej refleksji. Wybacz mi, ale jak pisałem na początku, chyba w pierwszym czy drugim poście, ten blog ma służyć temu, bym wykrzyczał, wyrzucił z siebie to, co mnie dręczy. I tak doszedłem do wniosku, że sporo czynności, w sumie fajnych, robionych w samotności jest praktycznie do dupy. It really sucks, yeah. Kiedyś jeździłem na rowerze z nią... I to już nie wróci. Jadąc sam, nie cieszę się tak z jazdy, myśli powracają i nie zawsze dają się odgonić przez miłe dla oka widoki krajobrazu czy zgrabnego tyłeczka na siodełku przede mną. Robiąc coś sam, nie korzystam z tego w pełni. Dlatego walka z rakiem jest tak mozolna. Nasuwa się pytanie, czy lepiej nie robić nic? Albo zająć się czymś odmóżdżającym? Np wciągającą grą komputerową. Czasem gram w taką jedną, specjalnie dla niej odmłodziłem konfigurację kompa z zabytku na emeryta ;P
Nie wiem, co lepiej. Może lepiej jest żyć chwilą, z dnia na dzień, z minuty...
To co było wszystkim
dzisiaj jest już niczym
to co było wszystkim - nic
Na krawędzi szkła
pęka pierwsza łza
może właśnie tak traci się
W ramach walki z rakiem postanowiłem pojeździć na rowerze. Wybrałem się nad zalew. Gdy dojechałem, impuls podpowiedział mi, stary, jedź dookoła zalewu. Kiedy ostatnio to zrobiłeś? Ile lat minęło? No to pojechałem. Pogoda sprzyjała, choć straszyło lekkim deszczem. I niespodzianka. Zrobili kolejny kawałek ścieżki rowerowej, chyba ze 2 km zaczynający się zaraz za Mariną w kierunku Zemborzyc. To chyba dobrze, ale ja pamiętałem ten odcinek jako jazdę wąską dziką ścieżką nad samym brzegiem bajora. Hm...
Z trasy zadzwoniłem do koleżanki. Pora odwiedzić starych znajomych, dawno u niech nie byłem. A i pora roku sprzyja, miło będzie posiedzieć w ogrodzie.
Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał smutnej refleksji. Wybacz mi, ale jak pisałem na początku, chyba w pierwszym czy drugim poście, ten blog ma służyć temu, bym wykrzyczał, wyrzucił z siebie to, co mnie dręczy. I tak doszedłem do wniosku, że sporo czynności, w sumie fajnych, robionych w samotności jest praktycznie do dupy. It really sucks, yeah. Kiedyś jeździłem na rowerze z nią... I to już nie wróci. Jadąc sam, nie cieszę się tak z jazdy, myśli powracają i nie zawsze dają się odgonić przez miłe dla oka widoki krajobrazu czy zgrabnego tyłeczka na siodełku przede mną. Robiąc coś sam, nie korzystam z tego w pełni. Dlatego walka z rakiem jest tak mozolna. Nasuwa się pytanie, czy lepiej nie robić nic? Albo zająć się czymś odmóżdżającym? Np wciągającą grą komputerową. Czasem gram w taką jedną, specjalnie dla niej odmłodziłem konfigurację kompa z zabytku na emeryta ;P
Nie wiem, co lepiej. Może lepiej jest żyć chwilą, z dnia na dzień, z minuty...
To co było wszystkim
dzisiaj jest już niczym
to co było wszystkim - nic
Na krawędzi szkła
pęka pierwsza łza
może właśnie tak traci się