wtorek, 13 kwietnia 2010

Wszystko czy nic?

Kiedyś byłem pewnie przeciętnym gościem. Emocje na średnim poziomie, może trochę powściągliwe. Potrafiłem jednak śmiać się i płakać, złościć się i kochać. Zależało mi w życiu na różnych rzeczach. Aż coś się wydarzyło.

Od tamtej pory byłem wrażliwy na wszystko. Potrafiłem wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem, nabuzowany adrenaliną, jaką w siebie pompowałem, żeby nie zwariować. Chwilę później zapłakać nad losem bohaterki serialu, która odkryła, że jej marzenia ktoś brutalnie zniszczył. To tak, jakby sinusoida uczuć i emocji rozpędzała się, nabierając coraz większej amplitudy. Później coś zaczęło się spłaszczać. Cynizm? Chyba nie tylko. Z biegiem czasu najpierw górne, potem dolne zakresy były już tylko resztkami z obciętymi głównymi częstotliwościami. To tak jakby plik mp3 pozbawić niskich i wysokich tonów. Zostaje niezidentyfikowany szum bez wyrazu i przejrzystości.

Z czasem zacząłem tracić poczucie rzeczywistości. Coraz mniej mnie zaczynało obchodzić. Wskazówka emocjomierza wychylała się już tylko nieznacznie. Kontrolka instynktu samozachowawczego zgasła. Przepalił się bezpiecznik systemu reagowania na świat. Sfera emocjonalna można powiedzieć, że jechała od tej pory na autopilocie, na praktycznie wyzerowanych wartościach.

Nie przypadkowo w pierwszym poście znalazła się fotka Dextera Morgana. Ten człowiek jest inny od reszty. Niemal całkowicie został pozbawiony emocji, jeszcze w dzieciństwie, wskutek drastycznej śmierci matki na jego oczach. Później stał się seryjnym mordercą, brak uczuć rekompensował sobie dreszczykiem emocji, kiedy odbierał komuś życie. Swoje ofiary zawsze starannie wybierał, jako tych, którzy zasługiwali na śmierć. Dex nie czuł niczego, lecz nie mógł się właśnie tym wyróżniać. Musiał wciąż udawać, robić to, co robią inni. Grać, że coś czuje, że na czymś mu zależy.

Stałem się taki, jak on. No może z wyjątkiem morderczych instynktów. Czasem udawałem, że coś się jeszcze liczy. Świat był dookoła, ale mnie w nim nie było.
W międzyczasie coś zaczęło się jednak odradzać, jak wiadomo wszechświat nie znosi całkowitej pustki. Pojawiły się zalążki walki o siebie. Przez wiele miesięcy jednak niewiele się zmieniało, próby odnalezienia własnej tożsamości rozpływały się gdzieś we mgle.

Niedawno miałem mały wypadek, zostałem lekko ranny. Jednak nie zareagowałem. Patrzyłem na własną krew, jak na jakiś obcy płyn, nie mający ze mną żadnych powiązań. Nie wezwałem pomocy, czy policji. Ruszyłem dalej w swoją stronę. Nie obchodziło mnie w zasadzie nic więcej. Przy pierwszej okazji zdezynfekowałem rany i zatamowałem krwawienie. Wiesz, jak ciekawie wygląda kropla krwi, rozpryskująca się na dnie białej wanny? Kolorowa i gęściejsza od wody, zachowuje się inaczej. Pozostawia po sobie rozpłaszczoną kałużę z kropką po środku, jaśniejszą obwódką i zewnętrzną, ciemniejszą krawędzią, gdzieniegdzie postrzępioną. Patrzyłem na spadające krople i zastanawiałem się, dlaczego nic nie czuję? Bólu, strachu, czegokolwiek... Soulless. Painless. Hopeless. Numb.

Teraz... moja świadomość podpowiada mi, że czas się nauczyć żyć inaczej. Czas wyrobić sobie umiejętność udawania, że coś mnie może jeszcze obchodzić. Być może kiedyś nawyki przeobrażą się w coś prawdziwego? W potrzebę odczuwania CZEGOŚ? Może kiedyś realną. Rzeczywistą i wypływającą z głębi. Może uda się.

Tam gdzie nic nie kończy się
Tam gdzie nie zaczyna nic
Rzeka nuci swoją pieśń

Z oczu mogę sobie zmyć
Niewidzialny czasu pył
Co otulił szczelnie nas

(...) Nie będę już
Nie będę już taki sam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz