niedziela, 6 czerwca 2010

KrUtka reflexsja

Hm... Pojechałem dziś na roverze nad zalew. Zrobiłem dwa kółka, pierwsze dla hobby, drugie dla zdrowia. No w sumie wyszło nienajgorzej, 38 km. Ale do rzeczy. Pogoda piękna, chyba jeden z najlepszych dni od początku roku. Bezchmurnie, ciepło. Niedziela. Rodziny wyległy na plaże. A wśród nich cała galeria. Moją uwagę zwróciły gromady borostworów pozbawionych górnej części odzieży, exponujących wytatuowane bicepsy pochylone nad wyciągniętym z piwnicy (lub z biedronki) grillem. Kurwa, przekręć te kiełbaski, ciole jeden! ... można było usłyszeć.

Po zadymieniu okolicy i pozostawieniu po sobie sterty bardzo ekologicznych śmieci, borostwory zbierały się do swoich BMWozów i ruszały w podróż do domku przy dobywających się przez otwarte okna um um um.

Stereotyp? Ale jakże widoczny.

Ten post będzie postny ;p bez okrasy obrazkiem czy podsumowaniem. Nie jest tego wart XD

piątek, 4 czerwca 2010

Plan C / Tak, faktycznie blogi umierają.

Hank, Glabro... Mieliście rację. Blogi umierają. W pewnym sensie... I w pewnym sensie sami je zabijamy. Ale nie zawsze dlatego, że boimy się coś powiedzieć. Czasem wygląda to zgoła inaczej. Dlaczego piszemy blogi? Niektórzy chcą po prostu dzielić się z całym światem swymi myślami, radością i troską.

Niektórzy szukają ujścia jakiejś twórczej fazy. Niektórzy chcą, by świat poznał, kim naprawdę są. Jedni piszą komentując codzienne zdarzenia, zagłębiając się w nie, drudzy pokazują przemyślenia ukryte w głębi duszy na temat siebie i świata bezpośrednio otaczającego. I ci drudzy dochodzą z czasem do punktu, w którym chwilowo nie mają nic ciekawego do powiedzenia.

Bo czy każdy musi komentować świat? Od tego są media. Wolno mi być cynikiem i mieć gdzieś coś, co mnie nie dotyczy. Wolno mi nie mieć zdania na temat, który tak na prawdę "shit is goin' around me" czyli "gówno mnie obchodzi" ;p Dlatego czasem gdy nic się nowego nie dzieje w duszy, trudno jest to "nic" ubrać w słowa.

Teraz jednak coś się zmienia. Prawie zakończyłem pewien etap życia. I zaczynam inny. Nieznany mi. Coś, czego nie robiłem jeszcze nigdy. Nowe, inne doświadczenia. Czy uda mi się stać odpowiednio dopasowanym trybem tej innej maszyny? W końcu świat tak właśnie wygląda...

Walka z rakiem powoli jakoś idzie. Po zajebistym weekendzie, wypełnionym pracą fizyczną, ale jakże odprężającą, mającą konkretny cel oraz po znów zajebistym spływie kajakowym i jak najbardziej ponownie zajebistym niedzielnym popołudniem z przyjaciółmi, zostało mi trochę powera. Poza tym, podjąłem ważną decyzję. Myślałem, że będę się zastanawiał tydzień, tymczasem po dwóch godzinach znałem już odpowiedź. Zrobiłem tak, jak namawiałem koleżankę na wyjazd na kajaki. Postanowiłem iść na żywioł, tak jak jej radziłem. Niech się dzieje co chce, a jak nie spróbuję, nie przekonam się co mnie czeka.

Po niewypale planu A i B nagle wynurzył się plan C i już jest zatwierdzony. Krok naprzód w tym mizernym życiu. Krok, który przybliży mnie do mojego dawnego ja i do bliskich mi ludzi. Po raz pierwszy od roku patrzę naprzód z nadzieją. Coś planuję. Może tym razem się nie spierdoli? Czy...?

Popłynę tam i będę gdzieś za sobą już za tobą mam
to wszystko co nie stanie się to wszystko czego tak ci brak
za tamte słowa słodkie zbyt oddam pustkę która jest
o samotności nie mów mi bo ona też omija mnie


czwartek, 13 maja 2010

Walka z rakiem.

Kolejny dzień. Kurde prawie do 16 nie mogłem nic przełknąć... Przedpołudnie minęło na zasadzie robienia czegokolwiek, żeby nie myśleć. Potem rak uderzył. Wylewał się z myśli do krwiobiegu i kąsał. Gdy wracałem z miasta do domu, cały świat wirował. I nie za sprawą kolejnego "blackdevila". On miał mnie trochę wyciszyć. Usiadłem na trawie i patrzyłem na przechodzących ludzi. Ciekawe, ile z nich jest szczęśliwych, a ile ma głębokie troski? Przechodziło sporo osób, przekrój społeczny - no może oprócz żulerni i dresów. Pewnie nastroje mieli też różne. Tak bardzo nie chciałem być wtedy sam...

W ramach walki z rakiem postanowiłem pojeździć na rowerze. Wybrałem się nad zalew. Gdy dojechałem, impuls podpowiedział mi, stary, jedź dookoła zalewu. Kiedy ostatnio to zrobiłeś? Ile lat minęło? No to pojechałem. Pogoda sprzyjała, choć straszyło lekkim deszczem. I niespodzianka. Zrobili kolejny kawałek ścieżki rowerowej, chyba ze 2 km zaczynający się zaraz za Mariną w kierunku Zemborzyc. To chyba dobrze, ale ja pamiętałem ten odcinek jako jazdę wąską dziką ścieżką nad samym brzegiem bajora. Hm...
Z trasy zadzwoniłem do koleżanki. Pora odwiedzić starych znajomych, dawno u niech nie byłem. A i pora roku sprzyja, miło będzie posiedzieć w ogrodzie.

Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał smutnej refleksji. Wybacz mi, ale jak pisałem na początku, chyba w pierwszym czy drugim poście, ten blog ma służyć temu, bym wykrzyczał, wyrzucił z siebie to, co mnie dręczy. I tak doszedłem do wniosku, że sporo czynności, w sumie fajnych, robionych w samotności jest praktycznie do dupy. It really sucks, yeah. Kiedyś jeździłem na rowerze z nią... I to już nie wróci. Jadąc sam, nie cieszę się tak z jazdy, myśli powracają i nie zawsze dają się odgonić przez miłe dla oka widoki krajobrazu czy zgrabnego tyłeczka na siodełku przede mną. Robiąc coś sam, nie korzystam z tego w pełni. Dlatego walka z rakiem jest tak mozolna. Nasuwa się pytanie, czy lepiej nie robić nic? Albo zająć się czymś odmóżdżającym? Np wciągającą grą komputerową. Czasem gram w taką jedną, specjalnie dla niej odmłodziłem konfigurację kompa z zabytku na emeryta ;P

Nie wiem, co lepiej. Może lepiej jest żyć chwilą, z dnia na dzień, z minuty...

To co było wszystkim
dzisiaj jest już niczym
to co było wszystkim - nic

Na krawędzi szkła
pęka pierwsza łza
może właśnie tak traci się

niedziela, 9 maja 2010

Szerszym okiem

Dziś i wczoraj... Byłem poza światem. Miejsce, gdzie zasięg GSM można było złapać w jednym miejscu, na górce, podskakując. To skłoniło mnie, aby wyłączyć tel i położyć na półkę. Niech się dzieje co chce, najważniejsi dla mnie ludzie w większości byli obok. I nawet przekornie nawet mi tego nie brakowało. Inaczej jest, gdy np zapomnę telefonu idąc do pracy. Dziwnie jakoś. A tu nie wywarło na mnie zbyt dużego wrażenia to, że wiadomości dochodziły z opóźnieniem.

A co było ciekawe... Że kilka osób zebrało się, żeby bezinteresownie pomóc koleżance. Sprzątaliśmy spore gospodarstwo agroturystyczne. Grzebaliśmy się w pajęczynach, czymś innym równie paskudnym, ale każdy CHCIAŁ to dla niej zrobić. I to jest fajne, to poczucie jakiejś naturalnej jedności. No może nie było to jakieś wielkie poświęcenie, ale chyba wiesz, co mam na myśli. Że czasem dobrze jest poczuć, że można coś zrobić dla kogoś nie oczekując niczego w zamian. I ciekawe jest też to, że nawet przy tej pracy wypoczęliśmy. Sporo czasu spędzonego w fajnej atmosferze, z bliskimi ludźmi, na świeżym wiejskim powietrzu.

W nocy... pogadałem parę godzin z przyjacielem. Dzięki, M., za te słowa... i sorry, że czasem nie kontaktowałem na tyle, ile powinienem - troche promili i mocne znużenie przytłumiały mi zmysły. Ale najważniejsze pamiętam. Ta rozmowa na coś mi zwróciła uwagę. Nie wszyscy to widzą, ale przez większość czasu jestem smutny. Obojętny. Nawet nie próbuję zrzucić z siebie tych warstw trosk, które mnie przysypały. Znasz kawał o Jasiu?
-Mamo, mamo, dostałem dwie piątki w szkole! -Co się cieszysz, i tak masz raka.
Czarny humor... Ale what's the point? Ze mną jest podobnie. Jak się czasem zapomnę, uśmiechnę, wyluzuję... ten "rak" wewnątrz mojego umysłu i tak o sobie przypomni. Powie mi: i tak przegrałeś, nie masz celu. Nawet jak go sobie wyznaczysz, nie osiągniesz go.
I wiem, że żeby jakoś wyjść na prostą, muszę zacząć od tego raka. Nauczyć się o nim zapominać na dłużej, niż kilka chwil. A potem go wyrwać, chwasta.

Słowa o tym nie padły w rozmowie, uświadomiłem to sobie później, jakby moje myśli szły swoimi torami, pamiętając wydarzenia sprzed paru godzin. Niech krążą dalej, niech wypatrują celu i rzucą się na niego tak, żeby rak nie zdążył.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Skryba is back.

Dziś wracając do domu z kołchozu wpadłem na kilka ciekawych pomysłów. Ale od początku.
Parę miesięcy temu zacząłem pisać książkę. Trochę napisałem, potem jakoś nie było weny. Stwierdziłem, ze terminy czy kontrakty mnie nie gonią, więc nie ma sensu nic na siłę, bo wyjdzie większy gniot. OK, opowieść o z pozoru nudnym informatyku wplątanym w niezłą kabałę z inkwizycją i diabłem musiała poczekać. Aż tu dziś nagle kilka pomysłów naraz! Kto kiedykolwiek próbował pisać, wie, jak to jest. Po pierwsze, pomysły zapisać, póki gorące. Po drugie, jak już zaczniesz pisać, coś opisujesz, a sytuacja nieraz sama się rozgrywa. Widzisz oczyma wyobraźni swoich bohaterów, i to się samo dzieje. Trzeba to tylko opisać, wklepać. Drobne epizody rozrastają się w ten sposób na coś większego, bardziej znaczącego.
I wszystkich dziś nie rozwinę, po raz pierwszy na drodze nie stanął mi chwilowy brak pomysłu, tylko zmęczenie, rozsądek (to ja mam jakiś?) i późna pora.
Czasem zastanawiam się, dlaczego piszę. Czy tylko dla przyjemności? Czy to właśnie ma być ten ślad, który po sobie zostawię? Jeszcze siedem lat... Niezależnie od celów, jakie nam przyświecają, jeden zawsze będzie. COŚ zostawić po sobie. I coś mieć. Sens?

Nigdy nie mogłem sobie przypomnieć
tego co jeszcze nie stało się
tego co we mnie zostanie po mnie
zanim powieki przysypie śnieg

Nie zabieraj mi - na do widzenia
tamtych kilku chwil nie zamieniaj


sobota, 24 kwietnia 2010

Poszukiwań ciąg dalszy

Poszukam sensu. Jeszcze przez moment. Kto wie, co czeka za rogiem... Może coś, czego chyba nawet ocenić nie umiem? Jak śpiewał Przemysław Gintrowski, coś być musi do cholery za zakrętem. Ale przecież trzeba znaleźć pomysł. Taki, żeby flaki się nie przewracały na myśl, że wszystko diabli... Rzeczywistość często weryfikuje plany, jakie sobie zakładamy. A może by tak nie planować? Już odpuścić sobie kombinowanie, przewidywanie tych wszystkich ruchów wykonywanych na wielkiej szachownicy, misternie ułożonych tak, że naruszenie cienkiej konstrukcji powoduje szybkie zawalenie tego całego planu. Żyć tylko z sekundy na sekundę, nie wyobrażając sobie, co się zdarzy jutro. Może ustalić zasadę, którą i tak pewnie wkrótce złamię, bo układanie wszelkich planów, nawet nieważnych, bardzo małych i nie znaczących prawie nic, korci. Natura ludzka jest taka, że niecierpliwość amortyzujemy jakąś podkładką zdarzeń, jakie mają nastąpić. Tak, żeby tylko móc na coś czekać, dalekiego czy bliskiego. Bo przecież czym byśmy byli bez celu? Cieniem siebie? Czy może... Ten post zawiera przesłanie. Ukryte między słowami... Czekam na wiatr, który mnie porwie. Czekam na...

Przed świtem obudziłem się by żyć
Wplątany w cudzą pościel, w cudze sny
Pomiędzy pożądaniem, a rozkoszą tkwi dolina nocy
Skazany na ponury miejski zgrzyt

Osnuty prześcieradłem brudnej mgły

Chcąc ukryć się przed sobą samym

Chlałem wódę w dusznym barze



czwartek, 22 kwietnia 2010

Brave Murder Day.

Brave.
Zgubiłem sam siebie. Czy będę umiał się na nowo odnaleźć? Upadek... jak szczątki cywilizacji, wszystko co budowałem zamieniło się w pył. Jeśli uważasz, że mnie znasz, mylisz się. Patrzę w lustro i nie wiem, kogo w nim widzę. Gorzki uśmiech. Obrazy między wspomnieniami... Odwaga, o krok od oddechu. Wieje wiatr...

Murder.
Miało być inaczej. Ale jest już za późno. Miałem pokopać piłkę z Michałkiem, nauczyć Kingę wiązać sznurówki. Ale to nie nastąpi, bo nie istnieją. I nie będą istnieć.
Wiesz, że płatek śniegu cieszy się lotem przez chwilę? Jak jest zimno, poleży długo. Jak jest ciepło, roztopi się często zanim doleci do ziemi. Zanim zobaczy, jak to jest. Moje marzenia roztopiły się, zanim mogłem je poznać. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Może się obudzę i okaże się, że to nie prawda? A może właśnie już się nie obudzę. Kiedyś. Wreszcie. Zostanę tam.

Day.
Szarość parku. Wygasający uśmiech. Nie przypuszczałem, że deszcz może padać tak mocno. Nie przypuszczałem, że słońce nie będzie chciało wrócić. Robi się ciemno i coraz zimniej. Dzień ciemniejszy niż noc. Może zostać tu jeszcze przez chwilę, może coś się dziś jeszcze wydarzy?

Nothing more to say...

Się dzieje?

Wczoraj był dziwny dzień... Z jednej strony, zaskoczenie. Na plus. Postanowiłem coś pozałatwiać, więc pojechałem. Nie liczyłem, że się uda, ale stawka była wysoka. I udało się! Ha, wydarłem byłemu pracodawcy coś, co mi się należało, a czego "zapomniał" mi dać. Na marginesie, dobrze, że uwolniłem się jakiś czas temu z tego kołchozu. Może by tak zgłosić Louisa do inspekcji pracy? Już teraz nie jest mi nic winien, nie mam już nic do stracenia. Pomyślę. Tak dłużej być nie może, choć mnie to już nie dotyczy.

Koło południa kolejna załatwiona sprawa. Też korzystnie. Ale dzień nie mógł przecież skończyć się dobrze, prawda? Pojawiły się komplikacje związane z moimi planami. Konkretnie to już z planem "B". Kopniak od życia w rzyć. Dyskretny, ale odczuwalny.

Byłem wieczorem w lesie, połaziłem praktycznie do ciemna. Prawie 2 godziny między drzewami, na szczęśliwie suchych już ścieżkach. Spokój... Pod koniec wędrówki zaśpiewałem coś, dziwne, że tak mi nie wychodzi przy ognisku. Zawziąłem się i wyciągnąłem "górę" jak nigdy. Idąc, rozglądałem się, czy nikt nie słyszy, bo co, jakiś wariat idzie lasem i się wydziera. Ale miło było...

Dzień dziwny. Zaczęło się smutno, potem plusy, potem poleciał plan, ech... Las czuł wszystko. Pożegnał mnie cichym szumem drzew. Jeszcze tam wrócę. Jeśli nie zapomnę. W lesie nie jestem sam.

A czy kiedyś zapomnę o...?

Popłynę tam i będę gdzieś za sobą już za tobą mam
to wszystko co nie stanie się to wszystko czego tak ci brak
za tamte słowa słodkie zbyt oddałbym pustkę która jest
o samotności nie mów mi bo ona też omija mnie

wtorek, 20 kwietnia 2010

Po co tak dalej

Wróciłem. I jestem inny. Bardziej odczuwam, że to, co piękne, musi się skończyć. Melodia radości jest krótkotrwała. I tym bardziej boli po wybrzmieniu, im była piękniejsza... Wystarczył jeden cholerny sen, żeby sprawę pogorszyć jeszcze bardziej. Już niczego nie wiem, niczego nie jestem pewien. Decyzje już podjęte wydają się być niepotrzebne i powodowane złudnymi nadziejami.

Priorytety zmieniają mi się, wirując jak kompas w fabryce magnesów. Czy czegoś jeszcze pragnę?
Czy coś jeszcze zostało? Czy coś w ogóle tam jest? Czy w ogóle warto? Żebym mógł chociaż znaleźć jeden pieprzony powód, żeby tego nie zrobić

Idę przez opuszczony park
Tak gorzko pachnie świt
Powiedz, jak długo możesz trwać
Melodio, która brzmisz...
O czym mam śpiewać, kiedy nikt
Nie słyszy sensu słów,
Dokąd mam iść, gdy sensu brak

środa, 14 kwietnia 2010

Oderwać się

Wyjeżdżam. Na kilka dni znajdę się w innym świecie. W miejscach zupełnie różnych od tego, co jest tu. I pomyśleć, że wyjazd, choć planowany od paru miesięcy, jakoś dziś mnie tak nie cieszy. Choć to i tak najlepsze, co może mnie aktualnie spotkać. Przegonię dupsko z plecakiem, wieczorem piwo zmieszane z antybiotykiem, gitara. Będzie nas ponad 20 osób.
I tak przez 3 dni, no prawie 4. Czy będę inny jak wrócę? Może. A może zadzwonię do kogoś gdzieś ze szczytu, stojąc w słońcu zapytam co słychać? Przez 4 dni będę udawał, że się uśmiecham. Że jeszcze warto. A może już tam zostanę.

Idę tam gdzie bezmiar błękitu
Światłocienie cyprysów przy drodze
Feerią barw każdy ranek rozkwita
Chociaż wiem, że do celu nie dojdę

Upiory przeszłości

Przeszłość jest dziwna. Nie potrafię przypomnieć sobie miłych dni z dzieciństwa. A demony tego, co złe, chodzą za mną, odbierając jakiekolwiek chęci do walki o normalność. Dziś znów dostałem z buta od przeszłości.
Jest taka scena w filmie "Felon" (Skazaniec), gdzie odsiadujący dożywocie, świetnie zagrany przez Vala Kilmera John Smith rozmawia ze strażnikiem więziennym. Znają się tyle lat, że zostali przyjaciółmi.

- Musisz przestać żyć przeszłością, John.
- Ja JESTEM przeszłością! Już dawno powinienem był odejść z tego świata. A oni zmienili mnie w chodzącego, kurwa, trupa.

Upiory przeszłości. Tak trudno przed nimi uciec. Jeśli nie jesteś ze stali, dopadną Cię jak nie teraz, to za następnym rogiem ulicy. I nawet, jeśli wydaje Ci się, że już pozostawiłeś je ze sobą, zaatakują znienacka, niszcząc wszystko. Każdą nitkę sieci spokoju, którą tak misternie starasz się utkać.

Ile lat jeszcze mi potrzeba? I czy warto?

opłucz kieliszki po czerwonym winie
nie patrz przez okno broń Boże nie słuchaj
jak w pustej kuchni znów monolog płynie
z rdzawego kranu sącząc się do ucha
ze ściany zwisa wpółżywa natura
stąd niedokładnie widzisz zarys dzbanka
gdy jakaś para kocha się za ścianą
na tyle głośno by twój płacz zagłuszyć

Nie pamiętam...

Dziś przypadkowo na jednym z forów internetowych natknąłem się na nietypowy wpis. Ktoś opisywał swoje dzieciństwo. Wakacje u dziadków na wsi, zapach owoców, zieleń trawy. Wszystko było tak plastyczne, że bez trudu mogłem to sobie wyobrazić.

I nasunęła mi się myśl, jak niewiele pamiętam ze swojego dzieciństwa. Pierwszy rower, pierwsze zabawy z psem sąsiadów, którego trochę się bałem (był większy ode mnie), ale on mnie bardzo lubił. Zjeżdżanie na wielkiej ślizgawce-rakiecie, położonej na placu zabaw na sąsiednim osiedlu. Picie wody z fontanny, saletra w piaskownicy... Wszystko, co pamiętam, to jakieś urywki, strzępki. Dlaczego tak mi je trudno poskładać? Jak miała na imię dziewczynka, której pożyczyłem łopatkę? Albo ta, która miała jako pierwsza przekłute uszy w przedszkolu? Czy czerwone samochodziki-jeepy w przedszkolu były naprawdę? Topienie marzanny... Zdarte kolano. Młodszy kolega, który wkładał sobie jabłka za koszulkę i mówił, że jest teraz dziewczynką. Pierwsza wygrana bójka, wrzuciłem starszego kolegę do fontanny.

Jak bym nie próbował, nie układa się to w całość, historię, którą mógłbym opowiedzieć. Nawet sobie. Są tylko przebłyski. Myślisz, że kiedyś będę potrafił przypomnieć sobie coś więcej?

Ach jak bardzo chciałbym powrócić
do garnuszka z pękniętym uszkiem
jabłka z drzewa zerwanego na szczęście
znów kraciastą przytulić poduszkę

I na wiosnę pojeździć rowerem
kiedy śnieg już stopnieje z chodników
i na rzekę okręcik z papieru

by jak ja mógł popłynąć do Nikąd


wtorek, 13 kwietnia 2010

Wszystko czy nic?

Kiedyś byłem pewnie przeciętnym gościem. Emocje na średnim poziomie, może trochę powściągliwe. Potrafiłem jednak śmiać się i płakać, złościć się i kochać. Zależało mi w życiu na różnych rzeczach. Aż coś się wydarzyło.

Od tamtej pory byłem wrażliwy na wszystko. Potrafiłem wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem, nabuzowany adrenaliną, jaką w siebie pompowałem, żeby nie zwariować. Chwilę później zapłakać nad losem bohaterki serialu, która odkryła, że jej marzenia ktoś brutalnie zniszczył. To tak, jakby sinusoida uczuć i emocji rozpędzała się, nabierając coraz większej amplitudy. Później coś zaczęło się spłaszczać. Cynizm? Chyba nie tylko. Z biegiem czasu najpierw górne, potem dolne zakresy były już tylko resztkami z obciętymi głównymi częstotliwościami. To tak jakby plik mp3 pozbawić niskich i wysokich tonów. Zostaje niezidentyfikowany szum bez wyrazu i przejrzystości.

Z czasem zacząłem tracić poczucie rzeczywistości. Coraz mniej mnie zaczynało obchodzić. Wskazówka emocjomierza wychylała się już tylko nieznacznie. Kontrolka instynktu samozachowawczego zgasła. Przepalił się bezpiecznik systemu reagowania na świat. Sfera emocjonalna można powiedzieć, że jechała od tej pory na autopilocie, na praktycznie wyzerowanych wartościach.

Nie przypadkowo w pierwszym poście znalazła się fotka Dextera Morgana. Ten człowiek jest inny od reszty. Niemal całkowicie został pozbawiony emocji, jeszcze w dzieciństwie, wskutek drastycznej śmierci matki na jego oczach. Później stał się seryjnym mordercą, brak uczuć rekompensował sobie dreszczykiem emocji, kiedy odbierał komuś życie. Swoje ofiary zawsze starannie wybierał, jako tych, którzy zasługiwali na śmierć. Dex nie czuł niczego, lecz nie mógł się właśnie tym wyróżniać. Musiał wciąż udawać, robić to, co robią inni. Grać, że coś czuje, że na czymś mu zależy.

Stałem się taki, jak on. No może z wyjątkiem morderczych instynktów. Czasem udawałem, że coś się jeszcze liczy. Świat był dookoła, ale mnie w nim nie było.
W międzyczasie coś zaczęło się jednak odradzać, jak wiadomo wszechświat nie znosi całkowitej pustki. Pojawiły się zalążki walki o siebie. Przez wiele miesięcy jednak niewiele się zmieniało, próby odnalezienia własnej tożsamości rozpływały się gdzieś we mgle.

Niedawno miałem mały wypadek, zostałem lekko ranny. Jednak nie zareagowałem. Patrzyłem na własną krew, jak na jakiś obcy płyn, nie mający ze mną żadnych powiązań. Nie wezwałem pomocy, czy policji. Ruszyłem dalej w swoją stronę. Nie obchodziło mnie w zasadzie nic więcej. Przy pierwszej okazji zdezynfekowałem rany i zatamowałem krwawienie. Wiesz, jak ciekawie wygląda kropla krwi, rozpryskująca się na dnie białej wanny? Kolorowa i gęściejsza od wody, zachowuje się inaczej. Pozostawia po sobie rozpłaszczoną kałużę z kropką po środku, jaśniejszą obwódką i zewnętrzną, ciemniejszą krawędzią, gdzieniegdzie postrzępioną. Patrzyłem na spadające krople i zastanawiałem się, dlaczego nic nie czuję? Bólu, strachu, czegokolwiek... Soulless. Painless. Hopeless. Numb.

Teraz... moja świadomość podpowiada mi, że czas się nauczyć żyć inaczej. Czas wyrobić sobie umiejętność udawania, że coś mnie może jeszcze obchodzić. Być może kiedyś nawyki przeobrażą się w coś prawdziwego? W potrzebę odczuwania CZEGOŚ? Może kiedyś realną. Rzeczywistą i wypływającą z głębi. Może uda się.

Tam gdzie nic nie kończy się
Tam gdzie nie zaczyna nic
Rzeka nuci swoją pieśń

Z oczu mogę sobie zmyć
Niewidzialny czasu pył
Co otulił szczelnie nas

(...) Nie będę już
Nie będę już taki sam...

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Co TAM jest?

Opowiem Ci o śnie, który miałem kilka miesięcy temu. Pamiętam go jednak, jakby przyśnił mi się wczoraj. Zaczęło się od tego, że przez parę tygodni miałem, delikatnie mówiąc, kiepski nastrój. Po prostu taki był.

Któregoś wieczora oglądałem film sensacyjny. Chyba Blood And Bone. Klasyczna? napierdzielanka, facet wychodzi z pierdla i "na mieście" wplątuje się w walki uliczne za pieniądze. Coraz większe pieniądze. W końcu do gry dochodzą nie tylko pięści, ale też broń palna. Nie będę się tu rozkręcał na temat filmu (który nie był wcale zły, miał dość czytelne drugie dno - jak dla mnie jakieś 7,5/10). Po filmie zasnąłem.

Przyśniło mi się, że wplątałem się w coś bardzo, bardzo niedobrego. Ktoś przyłożył mi broń do głowy. Po krótkiej konwersacji pociągnął za spust. Zwykle wtedy podobno przelatuje człowiekowi przed oczami całe życie. Ktoś się boi bólu. Ja się go nie bałem. Nie czułem go. Czułem co innego. Strach przed tym, że odchodzę, a jeszcze chciałbym pojeździć na rowerze, pośmiać się z Patrycją, ulepić, kurwa, pieprzonego bałwana! Wszystko zaczęło gęstnieć, wirować, a ja wiedziałem, że nie zdążę się pożegnać. Że nic po mnie nie zostanie, że zniknę i nikt mnie nie zapamięta. Potem była tylko ciemność, otuliła mnie jak ciepły, miękki koc. Zacząłem się zapadać, coraz głębiej i coraz cieplej. I nic więcej nie było.

Obudziłem się i przez dłuższą chwilę nie mogłem się poruszyć. Wciąż czułem to odrętwienie, widziałem gęstą zupę mroku. I wiem jedno. Chcę zostawić po sobie jakiś ślad. Może jeszcze nie jest za późno.
To było tak realne.

Potem przyjdzie ciemność
Niski głos dobiegający z dołu
Odnajdzie mnie przyniesie
Słowa ciężkie jak ołów

I będę szedł powoli
Po bardzo stromych schodach

Nad rzekę zapomnienia
Nad rzekę skutą lodem...




A właściwie...



Dziś wyjaśnię w kilku słowach, dlaczego taki właśnie jest tytuł. Zmiany zachodzą zawsze, u każdego. Są mniejsze lub większe. Zmiany wiążą się z decyzjami. Decyzje mają to do siebie, że czasem żałujemy ich podjęcia... Ale większy żal jest po decyzji nie podjętej. Bo przecież mogłem coś zrobić. I dlatego właśnie nie zamierzam żałować. Czeka mnie powiedzmy średnia rewolucja. Mała to ona nie jest, jakaś kosmicznie wielka też nie. Ale podjąłem pewną decyzję. Wprowadzę w życie plan, o którym nigdy wcześniej nie myślałem, a który nagle objawił się około miesiąca temu. I za miesiąc prawdopodobnie wejdzie w życie. Będzie to nowe doświadczenie. Coś, co jest mi tak jakby znane, ale z zupełnie innej perspektywy. Gdy dowiedziałem się o możliwości, byłem zaskoczony. W pierwszej już sekundzie gotów byłem jednak krzyczeć "tak, zrobię to". Nie krzyknąłem :) To zbyt poważna sprawa. Jednak po 2-3 dniach byłem już pewien. Teraz trwają przygotowania.

Tak... więc niczego nie będzie żal. Pozostaje tylko poddać się mocy Raidho i wszystko będzie dobrze. Prawda? A decyzji będzie wkrótce więcej.
Dziś dostałem smsa. Taki lekko żartobliwy sms od koleżanki. Ale jeśli chciałbym go przesunąć w czasie i dostać go za miesiąc - nabrałby zupełnie innego znaczenia.

Na koniec dzisiejszego posta przytoczę krótki wiersz. Napisałem go wczoraj, z przeznaczeniem na komentarz do bloga Glabro. Jest to chyba najszybciej przeze mnie napisany wiersz w życiu. Ja tylko naciskałem klawisze klawiatury, a słowa układały się same. I niczego nie musiałem zmieniać.

Wszedłem do windy
Nacisnąłem guzik z napisem "niebo"
Winda pojechała jednak w dół
Coraz szybciej pędziła
Zamknąłem oczy, a gdy je znów otworzyłem
Guzik wciąż się nie świecił

Nigdy go nie wcisnąłem

Wiem, że kiedyś to zrobię
Ale jeszcze nie teraz
Musi nadejść na to odpowiednia chwila.


I niczego nie będzie żal.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Niczego Nie Będzie Żal

Witaj.
Zawsze najtrudniej jest zacząć, kiedy w głowie masz setki myśli, które chcesz przekazać. Komuś lub nikomu. Czasem nawet puszczenie ich w pustkę pomaga. Wiesz, pamiętam taką chwilę z młodości. Byłem nad morzem. Szedłem plażą, stopy zapadały się w piach. Wiatr smagał po twarzy kroplami wody, morze wzbierało gniewem. Fale były spore, jak na polskie warunki. Dochodziły blisko metra wysokości. Byłem zły. Nie ważne, z jakiego powodu. Złość wraz z poczuciem bezsilności musiała się wydostać. Wykrzyczałem ją wtedy, wyrzuciłem z siebie. Kląłem, krzyczałem ile sił. Ryk fal był na tyle głośny, że sam ledwo słyszałem swoje słowa. Morze po prostu mnie wysłuchało. Nie odpowiedziało mi, ale wysłuchało. Wiesz, że mi pomogło? Chwilę potem emocje opadły, byłem w stanie znów być sobą. Byłem w stanie dostrzec to, co chciałem odszukać, dotrzeć tam, dokąd planowałem. Jaki będzie ten blog? Będzie szczery. Będę pisał w nim o swoich uczuciach, albo raczej o czymś, co wydaje się nimi być. Nie zakładam, że będzie piękny czy intrygujący. I nie zakładam, że będzie dla Ciebie. Będzie dla mnie, a jeśli znajdziesz w nim coś, co Cię zaciekawi, to też dobrze. Być może jutro czy za tydzień napiszę coś pozytywnego, ciekawego, coś innego? Dziś chcę tylko krzyczeć w morze, ile sił w płucach. Chcę zgięty wpół drzeć się w te fale, zaciskając pięści do bólu. Chcę być głośniejszy od niego. Aż mi się uda.